wtorek, 5 kwietnia 2016

Historia bez happy endu

Cześć. Mam 22 lata i jestem lesbijką. Brzmi jak tekst powitalny w jakiejś grupie. Cóż. W społeczności LGBTQA+ odnajduję siebie odkąd skończyłam piętnaście lat. Historia będzie dość długa, ale mam nadzieję, że was nią nie zanudzę.

Moje życie nabrało kolorów, kiedy w wieku czternastu lat poznałam pewną dziewczynę.

Będąc czternastolatką miałam już komputer z internetem w domu (moi rówieśnicy posiadali go już od dawna - mając nawet osobisty komputer, którym nie musieli się dzielić z innymi członkami swojej rodziny, moja rodzina natomiast nie mogła sobie pozwolić na takie udogodnienia i mieliśmy tylko jeden komputer). Na pewnym portalu dla nastolatków (którego nazwy nie ujawnię, nie będę im robić reklamy) poznałam D. Jest ode mnie rok starsza. Zafascynowała mnie swoją osobą, bo była wtedy bardzo radosną nastolatką, zwariowaną, rzekłabym. Szybko się ze sobą zaprzyjaźniłyśmy, po kilku miesiącach wyznała mi miłość. Ja - wychowana w wierze katolickiej - przekonana byłam, że tak nie można, bo przecież w Biblii jest napisane, że czyny homoseksualne są grzechem. Brzydziłam się nią, jednak nie na długo. Mocno wierzyłam wtedy w Boga i miałam nadzieję, że pomoże mi wybrnąć z kłopotliwej sytuacji. Jestem osobą empatyczną i zawsze chcę pomóc bliskim mi ludziom. Zaczęłam się więc modlić o miłość względem niej. Po jakimś czasie udało się, nie wiem czy za sprawą modlitw, czy po prostu od początku coś mnie do niej ciągnęło, a dopiero wtedy pogodziłam się z tym i zaakceptowałam tą "drugą" stronę mnie, której nikt przedtem nie widział. Zanim poznałam D. podobali mi się chłopcy, dwoma byłam nawet zauroczona, oczywiście nic z tego nie wyszło. Z D. także. Byłyśmy ze sobą w internetowym związku przez około 4 miesiące, po czym ona zerwała kontakt, twierdząc, że jej matka zobaczyła nasze smsy i wyrzuci ją z domu jeśli nie przestanie ze mną pisać. Nigdy do tego nie wracałyśmy, nadal utrzymuję z nią kontakt, ale ona jest już "normalna" i całkiem niezainteresowana jakąkolwiek kobietą. A przynajmniej nie w tym sensie.

Po tym zerwaniu wydawało mi się, że mój świat legł w gruzach, jednak szybko znalazłam pocieszenie w postaci mojej imienniczki. Nasza znajomość zaczęła się od kłamstw, zarówno jej, jak i moich. Długo jednak ich nie ciągnęłyśmy, gdyż w pewnym momencie nasza relacja zaczęła nabierać swego rodzaju rumieńców. Zakochałam się w niej, ja też jej się podobałam, ale nic z tego nie wyszło, bo byłam tchórzem i nie potrafiłam zadbać o swoje i jej szczęście. Niedawno straciłam z nią kontakt i chyba nigdy już go nie odzyskam. 

Po niej przyszła kolej na koleżankę z klasy. To było w liceum. Byłam nią zauroczona, ale po dziesięciu miesiącach minęło. Z nią także nigdy nic nie mogło się wydarzyć. Bodajże w drugiej klasie liceum zakochałam się w K. poznanej na tym samym portalu, na którym poznałam D. i moją imienniczkę. Długa była nasza droga do siebie, choć odkąd ją poznałam (mniej więcej wtedy, kiedy D. mnie rzuciła), podobała mi się. W swoich notatkach twierdziła, że jest bi, uwierzyłam więc jej i dałam szansę. Nasz związek trwał około 10 miesięcy i był zarówno cudownym doświadczeniem, jak i męczarnią. Z racji, że dzieliło nas ponad 200km, nie widywałyśmy się często. Byłam szalenie w niej zakochana, świata poza nią nie widziałam. Niestety, K. jest chora i przez swoją chorobę często była zdołowana swoim wyglądem, a mnie zazdrościła. Była zazdrosna o to, że umiem angielski, że mam dobrą rodzinę, że uwielbiam swojego siostrzeńca, że jestem zdrowa i nie wyglądam jak pączek po sterydach. Nigdy nie chciałam, żeby czuła się przeze mnie źle, starałam się więc jakoś podnieść jej samoocenę i przekonać, że dla mnie jest najpiękniejszą dziewczyną na świecie i jest równie wartościowa co ja. Nie pomogło, w naszym związku coraz bardziej zaczęło się psuć, później umarła jej babcia, a ja nie wiedziałam, co mam zrobić. Chciałam jej pomóc, ale za każdym razem, kiedy tę pomoc oferowałam, kazała mi dać jej spokój. Tak więc robiłam, aż w końcu dystans między nami był tak wielki, że nie pozostało nic innego, jak tylko się rozstać. Tak też zrobiłyśmy. Później dowiedziałam się od niej, że ona wcale nie chciała się ze mną rozstawać, ale mnie trudno było być z dziewczyną, która tak właściwie nie wiedziała czego chciała, niczego nie była pewna i nie potrafiła rozmawiać o swoich problemach. Tak to bywa. 

Po K. przez chwilę był spokój, aż w końcu zakochałam się w dziewczynie z mojej szkoły. Chodziła do technikum, a ja do liceum (w jednej szkole). Włąściwie zainteresowała mnie sobą już od pierwszego spotkania, a miało ono miejsce na początku drugiej klasy. Jest piękna, mądra i inteligentna. Wyróżniała się spośród innych uczennic, bo jako jedyna miała czerwone włosy. Takie naprawdę czerwone. Dziewczyna z pazurem. Nie nawiązałam z nią kontaktu od razu. Później okazało się, że jest osobą, z którą rozmawiam na czacie. Zdziwiło mnie to, ale i zainteresowało, bo miałam okazję ją lepiej poznać. Z początku tej znajomości nie wiedziałam, że jestem w niej zakochana. Byłam przecież świeżo po rozstaniu, nie w głowie były mi inne dziewczyny, związki czy związane z tym dramaty. Po przyglądaniu się naszym rozmowom, moi czatowi koledzy zasugerowali mi, że coś do niej czuję. Oczywiście nie mylili się. Zorientowałam się o tym w sierpniu 2012 roku, przez kilka miesięcy to przed nią ukrywałam. Wyznałam M. miłość w październiku, w najbardziej lamerski sposób - przez smsa. Nie potrafiłam z nią rozmawiać, ona ze mną także. Podziękowała mi za szczerość i wyjaśniła, że nie jest w stanie obdarzyć mnie takim uczuciem, jakim ja darzę ją. Zrozumiałam - nigdy nie będzie moja. W porządku. Nie zgasiła jednak mojej nadziei, taka już jest, że pozostawia ją ludziom w głupich sytuacjach. No cóż, nasza znajomość rozwijała się jedynie na czacie. W realnym życiu raz poszłyśmy na piwo z koleżanką i na tym się skończyło. Spędziłyśmy resztę szkoły (zostałam dodatkowy rok między innymi ze względu na nią) widując się na korytarzach, wymieniając nieśmiałymi spojrzeniami. I nic poza tym. Później straciłyśmy kontakt. Dziwny z niej człowiek, potrafi przestać się do kogoś odzywać, a po kilku miesiącach wrócić jak gdyby nigdy nic się nie stało. Źle. Potrafi tak zrobić tylko ze mną. Bo wie, że zawsze będę. Nie lubię tego, jak mnie traktuje, sama także nie jest z tego dumna, ale jest za głupia, żeby to zmienić. Odwiedziłam ją raz w mieście, do którego się przeprowadziła na studia. To był prezent urodzinowy dla niej, zgodziła się na to. Był to chyba najlepszy weekend w moim życiu, mimo że nie robiłyśmy nic nadzwyczajnego - jadłyśmy, spałyśmy, oglądałyśmy chińskie bajki i gubiłyśmy się w mieście. Kocham ją od ponad 3,5 lat i nie wydaje mi się, żebym kiedykolwiek przestała. Jest moją bratnią duszą, myślę, że ona też to czuje, tylko po prostu nie może ze mną być. 

Nie wiem czy kiedykolwiek jakaś dziewczyna jeszcze mogłaby mnie pokochać. Chyba nie ma dla mnie ratunku.

___________________________________________________

Wasze historie, przeżycia, coming-out'y, jakieś problemy możecie wysyłać nam na maila
albo 
formularzem kontaktowym na dole.